Osoby, którym udało się rano wstać tuż przed wschodem słońca, spokojnie można policzyć na palcach jednej ręki. Nie wszyscy przedłożyli piękno widoków nad godzinę snu więcej.
Z pustyni wyruszyliśmy tuż po śniadaniu. Godzinna przejażdżka na wielbłądzie o poranku podziałała prawie jak kubeł zimnej wody- z tą jednak różnicą, że my byliśmy susi. Ci mniej przystosowani do polowych warunków narzekali na bóle w okolicach miednicowo- pachwinowych lub na łydkowe obtarcia od wielbłądziej sierści jeszcze z dnia poprzedniego. Powrót z pustyni był już trochę mniej obfity w emocje, niż droga do oazy. Jako profesjonalni ujeżdżacze garbatych ssaków już nie ekscytowaliśmy się tak bardzo, za to staraliśmy się kontemplować pustynne krajobrazy próbując jak najlepiej uwiecznić je na zdjęciach.
Nie zdążyliśmy powiedzieć "Zagora", a już wysiadaliśmy z ądrzejowego busa właśnie w tym mieście. I tu po raz pierwszy przeżyliśmy prawdziwe oblężenie. Już wyjaśniam- tuż po zaciągnięciu hamulca ręcznego wokół pojazdu pojawił się tłum dzieciaków, najwyżej siedmioletnich, próbujących sprzedać nam własnoręcznie zrobione drobiazgi za kilka dirhamów. Nie chciały odejść, z kolei Ądrzej nie był skory (nie wiadomo czemu) do zamknięcia busa na klucz, dlatego część postanowiła zostać na miejscu i pilnować dokumentów, pieniędzy i brudnych skarpetek. Reszta poszła zwiedzać miejscową wytwórnię produktów z gliny, gdzie zgłębiła tajniki produkcji, a nawet miała okazję stworzyć coś samodzielnie. Bartek jako jedyny zdecydował się na "glinianą robotę" i ulepił sobie popielniczkę.
Następnym przystankiem, do którego szybko i bezpiecznie oczywiście dowiózł nas Ądrzej, było miasteczko położone 154 km od Zagory- Ouarzazat. Główną atrakcją turystyczną na miejscu było Atlas Studios- studio filmowe, w którym nakręcono takie superprodukcje jak Gladiator, Kleopatra, Asterix i Obelix, Lawrence z Arabii, Królestwo Niebieskie czy Babel. Nasz przewodnik, ochrzczony imieniem Mietek, pozwolił nam z łaski swojej (tu przeżyliśmy długotrwały szok) DOTYKAĆ eksponatów. Dlatego wielu z nas ma zdjęcia typu "ja w łóżku Kleopatry", "ja na królewskim tronie" albo "ja udaję Beduina".
Trzecią i zarazem ostatnią zmianą miejsca w dniu dzisiejszym była wycieczka do Ait Bin Haddu- przepięknej kazby leżącej zaledwie 30 km od Ouarzazat. Ponieważ godzina była bardziej odpowiednia na kolację niż zwiedzanie, kolejny raz z rzędu skonsumowaliśmy kuskus z warzywami, odkładając chłonięcie widoków na jutro.